Do Kluża dojeżdżamy oczywiście z opóźnieniem, ale na szczęście mamy kontakt do Ioany z Hospitality Club i możemy zostawić plecaki u niej w pracy. Umawiamy się pod pomnikiem Macieja Korwina. Z daleka macha do nas uśmiechnięta dziewczyna-to na pewno Ioana. Zostawiamy plecaki i idziemy na miasto. Kluż jest chyba największym po Bukareszcie miastem w Rumunii i nie ma tutaj klimatu małego miasteczka z urokliwym rynkiem,ale i tak robi wrażenie. Trafiamy akurat na dni kultury węgierskiej i z tej okazji organizowane są różne występy,a nawet można wejść na wieżę kościoła katolickiego, który znajduje się na rynku, co normalnie nie jest możliwe. Warto to zrobić, bo po drodze na szczyt mijamy stare ołtarze, kamienne posągi (albo ich resztki),a na górze stajemy pod dzwonami, które co 15 minut wyznaczają czas.
Zwiedzamy miasto,zapędzamy się w małe uliczki robiąc przerwy w coraz to klimatyczniejszych lokalach. O 18 idziemy po Ioane i nasze bagaże, spotykamy się z jej chłopakiem i jedziemy do ich mieszkania. Droga trwa jakieś 20 minut. Dojeżdżamy do nowopowstałego osiedla-tu właśnie jakiś czas temu nasi nowi znajomi kupili mieszkanie. A mieszkanie jest....oszałamiające. Mnóstwo klimatycznych souvenirów m.in. z Wietnamu, gdzie byli jakiś czas temu. Ludzie z podobnymi do naszych marzeniami :) Siedzieliśmy do nocy przy piwie i samodzielnie robionej śliwowicy z jabłek ;) opowiadając o podróżach.