Zbieramy się na pociąg do Braszowa, który planowo ma być o 8:43. Na stacji okazuje się, że nie ma biletów i następne wolne są na 10. Nie pozostaje nic innego jak wziąć co dają. Cena biletu nas powala...47 RON/os!!! Dobrze, że mieliśmy miejscówki, bo naprawdę ciężko uświadczyć wolne miejsce. Tak się niefortunnie składa, że Rumuni też mają wolny dzień. Wysiadamy w Braszowie przed 13 i od razu zaskakuje nad kultura mieszkańców-nikt się na nas nie rzuca tylko dyskretnie pyta o nocleg.. Wsiadamy w autobus, który wskazała nam nowa gospodyni (Corina, również z Hospitality Club), podjeżdżamy pięć przystanków i wysiadamy koło szpitala gdzie się umówiliśmy. Po chwili przychodzi uśmiechnięta Corina, psycholożka, rocznik `66.
Kwatera jest tuż tuż. To blok z lat 80tych, gdzie każdy pokój i kuchnia ma wyjście na balkon lub werandę-warunki super! Zostawiamy rzeczy i jedziemy na zamek Pelesz w królewskim kurorcie Sinaia. Bierzemy bus spod dworca (11RON/os) i po około godzinie wysiadamy na miejscu. Dojście do zamku nie jest łatwe, nie tylko dlatego, że jest ciągle pod górkę, ale także dlatego, że jest totalnie nieoznaczone. Jest łatwo przegapić tą perłę architektury. Po drodze jest monastyr, którego cudowna woda (naprawdę) pomaga Marcinowi na jego bolące uszy. Zamek to po prostu bajka! Przecudny i przepiękny,w uroczym miejscu. Trzeba tam być! Dojście tam od dworca zajmuje mniej więcej godzinę wolnym tempem. Warto ponad wszystko! Dla leniwych są taksówki za 15 RON. Wracamy autostopem pędząc na złamanie karku-przypomina mi to jazdę Mustafy w Maroku. Jala jala! ;) Wysiadamy przy dworcu w Braszowie,a ponieważ jest już chłodno,idziemy do domu. Nasza gospodyni ma gościa, więc myjemy się i idziemy spać.