Noc minęła dość ciężko z uwagi na temperaturę, zaduch i brak przepływu powietrza. Budzimy się koło 9,a na miasto wychodzimy po około godzinie. Pierwsze kroki kierujemy w stronę metra. Podczas wczorajszej rozmowy z Aną dowiedzieliśmy się jak najszybciej dotrzeć do "centrum". Wysiadamy na Piata Unirii i kierujemy się w stronę parlamentu (jeśli ktoś chce zwiedzać parlament to może jechać na przystanek Izvor i zaraz przy wyjściu z metra jest wejście do parlamentu). Budynek parlamentu ciężko przeoczyć, bo jest on drugim co do wielkości po Pentagonie budynkiem na świecie. Caucescu miał gest! Jedna z sal bankietowych ma rozsuwany dach, przez który może wlecieć helikopter. Kolejny punkt programu to przejście Aleją Zwycięstwa do placu o tej samej nazwie. Przejście całej tej drogi zabiera nam ok. 2h, ale po drodze zbaczamy w zaułki, żeby obejrzeć to, co planiści Caucescu postanowili zakryć wielkimi gmachami. Szczególnie spodobała nam się maleńka cerkiew za muzeum historycznym, cerkiew Stavropoleos. Zapalamy świeczki za pomyślność naszej podróży, chwile stoimy zadumani i wracamy na główną aleję. Zaliczamy wszystkie żelazne punkty z przewodnika odpoczywając na Placu Rewolucji pod budynkiem dawnego KC.
Na Piata Victoriei wsiadamy w metro i wracamy na Piata Unirii. Zaliczamy KFC ;) i zatapiamy się w malownicze uliczki starego miasta. Wrażenie jest nieziemskie! Jeśli kiedykolwiek myślałam, że w Bukareszcie nie ma co robić, to się myliłam. Zaułki starego miasta po prostu rozkładają mnie na łopatki. Robimy sobie zdjęcia pod Pomnikiem Zerowego Kilometra (absolutny "środek" Rumunii) i wpadamy na piwo do jedynego zachowanego karawansaraju Hanul lui Manuc-koniecznie każdy musi to zobaczyć! Ponieważ siły nas powoli opuszczają, siadamy na godzinę na placu pod Uniwersytetem (mają tu nawet wi-fi). Kontaktujemy się z naszą gospodynią i umawiamy się z nią w jednej z knajpek na piwo. Na miłej rozmowie upływa nam reszta wieczoru. Ok. 22 wracamy podnięci do domu.