W Przemyślu jesteśmy o godz. 16:15 - o dziwo 15 minut przed czasem! Udajemy sie na Dworzec PKS, a tam okazuje się, że za chwilę odjeżdża autobus do Lwowa. Ruszamy. Bilet kosztuje 30zł/os. Przy tym upale nawet przepłacony bilet nie jest straszny... Jedziemy. Na granicy pojawiają się pierwsze problemy- trafiamy na zmianę warty, wiec musimy czekać aż ktoś do nas łaskawie przyjdzie. Medyka-Szegini: 3 godziny. I tylko po to, żeby jakaś ładna pani w mundurze weszła do autobusu na 5 sekund i pozwoliła jechać dalej.
Jestesmy na Ukrainie!
Przestawiamy zegarki o godzinę do przodu. We Lwowie jestesmy o 21:45. Czujemy sie tutaj jak w domu, bo przecież to juz któryś raz. Na dworcu oczywiście nie wiadomo, w której kasie można kupić bilet do Czerniowców. Planujemy pojechać o 00:44, wiec czym prędzej musimy znaleźć miejsce, w którym dostaniemy jeszcze miejscówki. Rozdzielamy się, każde z nas staje w innej kasie. Marcinowi pierwszemu udaje się dotrzeć do milej pani za okienkiem, która równie miło informuje nas, że nie ma juz biletow na ten pociąg, a najbliższy, na który możemy sie załapać, jest o godz. 3:50... Nie pozostaje nam nic innego jak przyjąć jej propozycję. Bilet za 1 osobe kosztuje 30 hr- tanio! :) Zostawiamy plecaki w przechowalni (40hr- drogo!) i idziemy cos zjeść. Wsiadamy w pierwszy lepszy tramwaj (bilet 1,5hr/os) i jedziemy 2 przystanki. Wysiadamy przy knajpie, gdzie kupujemy super żarło i po piwie, a wszystko to kosztuje nas raptem 100hr- 40zł!!! (dla tych, co nie znaja przelicznika :P). Najedzeni piechotą wracamy do dworca, gdzie zasiadamy w kafejce internetowej pisząc niniejszą relację (15hr/godz). Odezwiemy sie z Rumunii.