Do 3:30 spaliśmy na dworcu. Kto był kiedykolwiek we Lwowie to wie, że to żaden wyczyn :) Mój wzrok przyciąga para Cyganów z półrocznym dzieckiem na rękach, które cały czas śpi jak zabite...Myślę o naszym Pawełku i robi się trochę smutno, ale podobno świetnie się bawi z dziadkami. Pociąg jest oczywiście punktualny. Okazuje się, że mamy spanie w przejściu- trochę wybrzydzamy, no, ale trudno. Rozkładamy łóżka, decydujemy się na zakup pościeli od prowadnicy (15 hr) i po chwili oboje śpimy. Mamy tylko 5h snu, więc trzeba to wykorzystać.
(Dziecko Cyganów nawet nie pisnęło do rana!)
Wstajemy, myjemy zęby, pijemy herbatę i już jesteśmy na miejscu. Z poprzednich wypraw pamiętamy,gdzie jest przystanek trolejbusów, wsiadamy w nr 3 i jedziemy na dworzec autobusowy (bilet kosztuje 1,25hr). Na miejscu okazuje się, że znów mamy pecha- jest tylko jeden planowy bus do Suczawy i odchodzi o 7:50, więc już pozamiatane... Kręcimy się po dworcu z plecakami licząc na to, że ktoś nas wreszcie zaczepi... i nie mylimy się...Wyrasta przed nami pan z mięśniami Schwarzeneggera i proponuje podwózkę za 100hr/os. Marcin negocjuje i umawiamy się na 180 w sumie. W busie jedzie z nami jeszcze jakaś siostra zakonna i jej koleżanka, której buzia się nie zamyka... Z niedowierzaniem odkrywam, że w ciągu jej jednego zdania (bez oddechu) ja muszę wziąć wdech co najmniej 3 razy!! Tak upływa nam czas...