Autobus wysadza nas w miejscowosci Akhalkalaki, z ktorej mozna sie latwo (tak nam sie wydaje) dostac do Wardzi. Placimy za podroz... 5$ :) To nam sie podoba! Akhalkalaki wyglada jak miejsce,w ktorym diabel mowi dobranoc. Ludzie patrza na nas jak na zjawy. Kilka ulic, brudne domy, stare auta. Jest juz po 17:00, wiec nie mamy za wiele czasu. wypytujemy ludzi o Wardzie i dowiadujemy sie, ze najblizsza marszrutka odchodzi jutro rano... Chcemy lapac stopa, ale w jednym ze sklepow sprzedawczyni namawia nas, zebysmy zostali u nich w gastynicy, ktora prowadzi wraz z mezem. Cena za nocleg: 15GEL/2os. Pytamy o prysznic- jest. Pytamy o kibel-jest. Cena jest ok, wiec postanawiamy zostac.
Niebawem okazuje sie, ze kibel to eufemistyczne okreslenie tego miesjca... Pozycja "na Malysza" powinna wszystko wytlumaczyc... Masakra... Szkoda, ze nie da sie opisac zapachu. A moze to dobrze...