Wstajemy nieco po 8 rano, szybko bierzemy prysznic, bo nie wiadomo kiedy znów będziemy mieli ku temu okazję. Gospodarzy pytamy o transport do Macedonii. Po chwili idziemy w stronę Politechniki, spod jej budynku odchodzą marszrutki do miasta Pogradec, które znajduje się niecałe 10 km od granicy z Macedonią. Stawka za przejazd 1200 leków za 2 osoby, podróż trwa około 3 godziny. Marszrutka pokonuje malowniczą trasę przez albańskie góry, aż trudno uwierzyć, że wciąż tak mało tu turystów. Albańczycy są naprawdę mili i uczynni, widać, że cieszy ich każdy zagraniczny gość. Pogradec to jeden z kurortów po albańskiej stronie jeziora ochrydzkiego – na jego brzegach widać budujące się pensjonaty i hoteliki. W centrum miasta wypytujemy o transport do granicy. Jesteśmy zmuszeni wziąć taksówkę za 500 leków. Po około 15 minutach jazdy wzdłuż jeziora jesteśmy na miejscu. Przejście przekracza średnio kilka osób na godzinę, rozleniwiony celnik patrzy ze zdziwieniem na nas i nasze paszporty. Dostajemy po pamiątkowej pieczątce i już jesteśmy na ziemi niczyjej. Obie granice dzieli około 500 metrów malowniczej drogi, po lewej jezioro, co rusz przez drogę przelatuje nam jaszczurka. Macedoński celnik wydaje się być jeszcze bardziej zdziwiony widząc pieszych turystów z dalekiego kraju w tym miejscu o tej porze roku. Niemniej jednak szybko przechodzimy odprawę i ustawiamy się po drugiej stronie w nadziei na złapanie stopa. Z tym nie ma tu większego problemu, każdy kierowca chętnie się zatrzyma licząc na parę euro. Nasz mercedes podjeżdża po kilkunastu minutach, auto ma dobre 25lat, a kierowcą jest sympatyczny 70-letni Albańczyk. Za podwiezienie nas 30km do Ochrydu dajemy mu 5euro. Jego reakcja na to, że jesteśmy z Polski była dość interesująca – „aaa Jarosław Kaziński”. W każdym razie jest całkiem sympatycznie, droga wiedzie serpentynami po zboczu gór. O godzinie 14 facet wysadza nas przy dworcu autobusowym w Ochrydzie – miasto to jedno z najpiękniejszych miejsc w Macedonii od 1980 roku wpisane jest na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. To miejsce zdecydowanie warto odwiedzić. Sprawdzamy rozkład autobusów do Skopje i zostawiamy plecak Pani kasjerce. Ruszamy zwiedzić to cudo. Po drodze wymieniamy kasę na miejscowe denary. Stare miasto w Ochrydzie to po prostu majstersztyk. Nad samym jeziorem znajduje się maleńki port, gdzie kapitan za wszelką cenę chce nas namówić na przejażdżkę po jeziorze – może następnym razem. Starówka ulokowana jest na zboczu wzgórza, co chwila mijamy starą cerkiew, ponoć jest ich tu 365 - na każdy dzień roku inna. Jest też antyczny amfiteatr. Widać, że miasto ma bogatą historię sięgającą greckich czasów. We wczesnym średniowieczu był to silny ośrodek chrześcijaństwa, to z Ochrydu wywodzą się ponoć Cyryl i Metody i to tu powstała cyrylica. W nabrzeżnej knajpie pijemy piwo i jemy obiad. Miasto robi naprawdę bardzo pozytywne wrażenie, szkoda, że nie możemy zostać tu dłużej. Jeszcze tylko kilka fotek pod statuą Św. Klemensa, który jest patronem miasta i wracamy na dworzec. Niestety, kasa okazuje się być już zamknięta, po kilku chwilach woła mnie jakiś żul twierdząc, że mój plecak jest w pobliskiej knajpie. Pani z kasy pomyślała, że jeszcze będę go potrzebował i tam go zaniosła zanim zamknęła. W każdym razie punktualnie o 17:45 wyjeżdżamy autobusem do Skopje (1000 denarów / 2 os.). Droga przez Macedonię w większości autostradą mija szybko. Po 21 wjeżdżamy do stolicy, szkoda, że jest już ciemno, nie możemy za wiele zobaczyć. O 21:30 jesteśmy na głównym dworcu autobusowym. Za 2800 denarów kupujemy dwa bilety do Belgradu na 23:30 i siadamy w dworcowym barze, gdzie czas mija nam przy kawie. Autobus spóźnia się, ale przed północą wraz z kompletem pasażerów wyrusza już w stronę Serbii.