W środku nocy budzi nas celnik. Jesteśmy na granicy serbsko-czarnogórskiej, zrobiło się zimno, w powietrzu czuć zapach gór. Autobus mknie dalej, my budzimy się co chwila, widoki za oknem niepowtarzalne – góry i w dole morze. Około godziny 7 wjeżdżamy do Podgoricy. Noc spędzona w autobusie nie działa regeneracyjnie, ale dajemy radę. Plecaki zostawiamy w przechowalni i robimy szybki rekonesans. Jak na stolicę kraju europejskiego Podgorica nie robi dużego wrażenia. Pijemy kawę (za 1euro) na rynku, zwiedzamy Stadion Narodowy, kilka ulic w centrum i to by było na tyle. W informacji turystycznej zbieramy kilka map i pytamy o transport do sąsiedniej Albanii. Okazuje się, że nie kursuje w tamtą stronę żadna komunikacja publiczna. Pozostaje taksówka, co średnio nas interesuje lub autostop. Wracamy na dworzec po plecaki, jest parę minut po 9.