Pobudka o 6:30. Gospodarze jadą na swoją daczę, więc umawiamy się, że wyjdziemy o 7:00 razem. Tak nam się przynajmniej wydaje. Myjemy zęby w prowizorycznej łazience i prawie jesteśmy gotowi, ale nasi gospodarze znów nas zaskakują- już wychodzą i każą nam po prostu zatrzasnąć za sobą drzwi. Coś tam mówią o swoim synu, ale za bardzo nie kumamy, o co chodzi. Wychodzimy, zatrzaskujemy drzwi wedle zaleceń i idziemy w stronę dworca. Nagle mnie olśniewa- zapomniałam plecaka podręcznego! Marcin przeklina na czym świat stoi, drzwi zatrzaśnięte, gospodarze gdzieś daleko… Dzwonimy do nich na komórkę. Okazuje się, że w domu jest ich syn (którego w ogóle nie widzieliśmy), więc zaraz nam otworzy… Uffff…Wszystko dobrze się kończy.
Idziemy oddać plecaki do przechowalni bagażu i uderzamy na miasto. Bilet do Kijowa na wieczór kupiliśmy już wczoraj (96 hr/os). Śniadanie jemy nad morzem i cały dzień poświęcamy na oglądanie miasta. Warto tam pojechać. W dodatku, kiedy jest taka cudna pogoda. Czas nam płynie bardzo ciekawie, ale i szybko. Zwiedzamy port, słynne schody patiomkinowskie (wyobrażenie zdecydowanie lepsze niż rzeczywistość), operę, obiad jemy w cudnej knajpce GOGEL MOGEL. I już czas na nas…