Na granicy znowu cała szopka. Najpierw wszystkie bagaże do przeglądu. Potem słyszymy od kierowcy, że „obywatele polscy mają wysiąść”. Idziemy do „biura”, a tam dwóch strażników mówi nam, że nie możemy wyjechać z Naddniestrza, bo nie mamy pieczątki wyjazdowej z Mołdawii. Ciężko by ją było mieć, skoro Mołdawia uważa, że to jest część ich kraju… W każdym razie celnicy uparli się, że będziemy musieli wrócić na granicę, którą wjechaliśmy, a mieliśmy jeszcze tylko jakieś 2-3h na opuszczenie kraju i oni doskonale o tym wiedzieli. Trzeba jednak przyznać, że byli dość sympatyczni. Marcin pyta, czy da się jakoś załatwić. Oni tylko na to czekają. Słyszę, że można, ale nie przy kobiecie. Ha! Myślałby kto… Wychodzę na zewnątrz, kierowca mruga do mnie i pyta, czy już możemy jechać. Kiwam, że nie. W końcu wychodzi Marcin. Zażądano 100 $, skończyło się na 10$ i 5E. W busie witają nas niezwykle entuzjastycznie- towarzysze podróży biją brawo i pytają, czy zapłaciliśmy. Wszyscy wiedzieli, po co nas wzywają. Przed nami jeszcze granica z Ukrainą.
Celnik przychodzi i postanawia sprawdzić nasz plecak. Marcin z nim wychodzi, a ja czekam. Wszyscy się śmieją. Ale nie trwa to długo, Marcin wraca- okazuje się, że celnik jest mniej więcej w naszym wieku i chce sobie w zasadzie pogadać o Polsce itd. Chwali się, że kiedyś był w Niemczech. Natomiast paszportów długo nam nie oddają, zastanawiamy się, ile nas to będzie kosztować. Ale tu spotyka nas miła niespodzianka- w końcu oddają nam paszporty i pozwalają jechać dalej.