Kolejny dzień w Hanoi. Jako, że niewiele jest tu do zobaczenia, a to, co można zobaczyć, już zobaczyliśmy, toteż postanawiamy pospać do oporu. Check out jest dopiero o 12, więc mamy pole do popisu;)
Plecaki zostawiamy w hotelu i idziemy na śniadanie. Uznajemy, że skoro mamy czas do 18, to pofatygujemy się do -zdaniem Lonely Planet- jednego z najprzyjemniejszych miejsc w Hanoi: Parku Lenina. Po drodze oglądamy operę-dla mnie identyczna jak w Sajgonie, kolejny moloch. Wejście do parku to symboliczny koszt 4000 dongów (0, 60gr). Co do wrażeń, to jakoś nie powala mnie na kolana, park jak każdy inny. Rzeczywiście można odetchnąć przed zgiełkiem miasta, widać, że to miejsce jest przygotowywane dopiero do sezonu. Odpoczywamy chwilę i Marcin namawia mnie na kolejny spacer, tym razem na dworzec kolejowy. Po pierwsze- zdjęcie na tle wietnamskiego pociągu to przecież podstawa naszego wyjazdu;), a po drugie chce sprawdzić, czy to prawda, co wczoraj mówiono nam o cenach biletów. Mijamy tutejszy dom kultury, który lata świetności ma dawno za sobą, ale ponieważ mój mąż lubi fotografować się na tle takich potworków, więc obowiązkowo musimy tą chwilę uwiecznić. Na dworcu okazuje się, że rzeczywiście ceny przejazdów pociągiem są bardzo wysokie, dużo wyższe niż busem, ale oczywiście kilka dolarów w agencji od siebie dołożyli. Wracamy powoli do hotelu, zaliczając po drodze obiad. Bus podjeżdża ok. 18:30 i tak rozpoczyna się nasza podróż na południe kraju.