Geoblog.pl    makieloki    Podróże    Indochiny 2014    Tajlandia
Zwiń mapę
2014
09
maj

Tajlandia

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11907 km
 
Dzisiaj bijemy wszystkie dotychczasowe rekordy i wstajemy o 5 rano. Busik, który wedle naszej wiedzy ma nas dostarczyć na jakiś dworzec autobusowy, podjeżdża o 5:35. Pies naszego hotelarza żegna nas wielką śmierdzącą kupą na środku holu-na dobry początek dnia... Pierwszym przystankiem jest jakiś hotel, z którego mamy zabrać kolejnych turystów. Czekamy 15 minut aż wygramoli się stamtąd jeden koleś. Wszyscy są wkurzeni za to czekanie, ale w sumie ogarniają mnie wyrzuty sumienia, kiedy przeprasza nas i mówi, że jest chory. Wyobrażam sobie tą chorobę-cała noc na kiblu albo nad kiblem. Warto wspomnieć, że gdy wsiedliśmy do busika, siedziało już tam trzech Holendrów, którzy przywitali nas słowami "Welcome to the party bus". W praktyce oznaczało to, że nasz kierowca świetnie bawił się przy muzyce typu "umpc umpc" puszczonej na full, a cała reszta umierała.
Po około 30 minutach jazdy orientujemy się, że chyba nie jedziemy na żaden dworzec. Kierowca pędzi jak szalony jak na tutejsze warunki, nie zabijając o mało co psa po drodze. Dociera do nas, że to chyba nasz docelowy busik. Nawet fajnie, gdyby nie ta muzyka.... Zatrzymujemy sie 10 min przed granicą. Wchodzi jakiś koleś, daje nam białe kwadraciki do naklejenia na koszulki i tłumaczy, że granicę musimy przejść pieszo, a za granicą będzie na nas czekał kolejny busik. Białe kwadraciki miały być punktem rozpoznawczym dla kierowcy. Taka bania ;)

Na granicy kambodżańskiej masakra. Ludzi pełno, strażnicy siedzą w jakiejś małej budce, upał jak nie wiem co. Na swoją kolej trzeba poczekać. Gdy w końcu docieramy do okienka, robią nam zdjęcia, biorą odciski wszystkich palców- cuda wianki. Idziemy dalej. Granica tajlandzka już bardziej reprezentacyjna, ale przed nami w kolejce jakieś 50 osób. Na szczęście dość sprawnie to idzie. Wypełniamy kartki imigracyjne i czekamy. Podchodzimy z Marcinem w jednym czasie do dwoch różnych stanowisk. Najpierw foto. Potem prośba o wpisanie adresu, pod którym zatrzymamy się w Bangkoku. Tak jakbyśmy to wiedzieli! Tłumaczymy, że coś chcemy wynająć, ale słyszymy tylko "Where? Where?". Wpisujemy na odczepnego Hotel Bangkok (na pewno coś takiego istnieje) i puszczają nas dalej.
Po drugiej stronie rzeczywiście czekają na nas jacyś goście, którzy widząc nasze białe znaczki jeszcze dodatkowo nas na nich numerują-takie małe stado białasów.. Wsiadamy do kolejnego busika, który po 10 minutach zatrzymuje się w knajpie, żebyśmy mogli coś zjeść. Nasza podróż kończy się o 15 w dzielnicy backpackerskiej, bo tutaj wysadza nas kierowca. Koszt przejazdu to 11 $/os.
Wchodzimy do pierwszego lepszego hotelu i decydujemy się zostać. Nocleg kosztuje 500 batów, co daje nam jakieś 17 $. Według mnie to najgorszy pokój dotychczas, ale jest klima, ciepła woda itp. Chwilę odpoczywamy i idziemy na miasto. Szczerze mówiąc od początku średnio nam się podoba. Wielki moloch, wszędzie daleko, co chwilę staje koło nas jakaś taksówka i męczy o podwózkę. Tęsknię za kulturalnymi Wietnamczykami i Khmerami, którzy na każde "nie, dziękuję" odpowiadają "you welcome", a nie rzucają jakimiś hasłami w swoim języku, jakby przeklinali nas na wieczność. Większość wejść (nawet do Muzeum Narodowego) wymaga specjalnego ubioru- np. panowie muszą mieć długie spodnie. Nie 3/4, nie 7/8 tylko długie (Marcin dysponuje tylko dżinsami, więc jutro chyba się rozpłynie). To, co można zwiedzać, jest zamykane o 16 (przynajmniej te obiekty, do których dotarliśmy). Idziemy w takim razie pochodzić po mieście i coś zjeść. To, co zadziwia nas od razu to fakt, że o ile w Wietnamie i Kambodży wi-fi jest na każdym kroku, w każdej knajpie, tutaj to jakiś szczególny przypadek. Większość miejscówek w "naszej" dzielnicy nie dysponuje wolnym dostępem do internetu. Szok! Drugą kwestią, która nas zniesmaczyła, to ceny piwa- średnio małe piwo kosztuje 6-7 zł. Przy 1,5-2zł w Wietnamie czy Kambodży to słabo to wypada. Ceny ciuchów podobne, choć nie negocjują tak ostro jakby mogło się wydawać.
Wracamy do hotelu. Tu przynajmniej jest wi-fi, choć dość słabe. Przygotowujemy sobie na jutro porządne ubrania, godne wejścia do świątyni i idziemy na dół do baru.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 10% świata (20 państw)
Zasoby: 106 wpisów106 41 komentarzy41 320 zdjęć320 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.05.2014 - 24.05.2014
 
 
07.08.2013 - 21.08.2013
 
 
11.08.2010 - 29.08.2010