Wstajemy dość późno, bo około 10:30. W końcu to wakacje, a nie maraton (choć czasami tak właśnie w tych naszych wyprawach bywa...). Marcin jak zwykle wyposażony w mapę miasta wszystko juz nam zaplanował, a ja jestem tylko od "współrealizacji". Pierwsze kroki kierujemy w stronę Muzeum Wojny czy jak sobie to ktoś nazwie (w każdym przewodniku jest napisane co innego). Od samego wyjścia z hotelu słońce grzeje jak szalone, więc po drodze kuoujemy dla mnie kapelusz (cena wyjściowa: 300 tys. VAD, zostajemy przy 110. Marcin uważa, że i tak przeplaciliśmy, a ja jak zwykle mam to gdzieś. Ważne, że mam gustowny kapelusz). Pani najpierw stwierdza, że wyglądam jak Britney Spears, a jak juz zapłaciliśmy to mówi "alien". Hmmmmm.... Udaję w tym momencie, że nie znam angielskiego ;)
Muzeum jest zamknięte, trwa przerwa, więc pożytkujemy sesnownie ten czas idąc na piwo. Dosiada sie do nas małżeństwo w wieku naszych rodziców z..... Wodzisławia Śląskiego. A w zasadzie to polscy Niemcy na urlopie. Przesympatyczni! Rozmawiamy o sytuacji w Polsce i Niemczech. Tak mija nam czas do otwarcia muzeum. Co można powiedzieć o wrazeniach stamtąd? Juz chyba wszystko zostało powiedziane i napisane. Że się żołądek wywraca do góry nogami przy nieco wrażliwszym podejściu, że smutno, że tragedia. Chyba nie chcę o tym więcej pisać, bo żadnych pozytywnych doznań nie wyniosłam. Przy wyjściu żegnała nas piosenka, którą grał chłopak, który w ogóle nie miał oczu. W tym miejscu, gdzie powinny być, miał zrośniętą skórę-ofiara orange agent. Koniec w tym temacie.
Szwendamy się jeszcze po ulicach, oglądamy operę, Pałac Zjednoczenia itp. Naszym celem jest znalezienie dworca autobusowego i ogarnięcie kwestii jutrzejszego dotarcia do Chau Doc.
Wrażenia? To jest po prostu Sajgon! Oczywiście oglądaliśmy zdjęcia, słuchaliśmy rad, ale przejście przez ulicę ciągle napawa mnie lękiem. Tu nikt sie nie zatrzymuje, a ilość mijających nas skuterów odbiera pewność siebie. Marcin mówi mi: po prostu idź! Nie wiem, czy to jest takie proste... Po jakimś czasie trochę sie uspokajam, ale wychodzenie na środek ulicy przy kilkudziesięciu pędzących prosto na mnie skuterach daje mi poczucie "lekkiego" dyskomfortu. Nie da się tego wyobrazić w żaden sposób.
Zapachy... No cóż mogę powiedzieć... Ulice są masakrycznie brudne, zapachy czasami wywołują we mnie takie reakcje, jakich nawet w ciąży nie przeżywałam.
Po całodziennym spacerze zasłużyliśmy na odpoczynek, więc idziemy do.... salonu masażu. Zamawiamy połgodzinny masaż stóp. Warto! Naprawdę, w podzięce za te doznania byłabym w stanie chyba wymasować stopy tej dziewczynie, która sprawiła mi taką przyjemność. Mysle, ze Marcin też nie miałby nic przeciwko biorąc pod uwagę, że obsługująca go pani, była rzeczywiscie bardzo ładna. Kończy się jednak wystawieniem rachunku na.... 6 $ za nas dwoje. Ach! Marcin upatruje w tym super biznes do rozwinięcia w Polsce przy zatrudnieniu Wietnamek. Mój niezwykle realistycznie myślący mąż czasami buja w obłokach. Ale w sumie za to między innymi go kocham :)