Samolot jest punktualny Już przy wejściu na pokład poznajemy Elę-stewardessę z Polski. Po chwili wita się z nami kolejny członek załogi-Mateusz. Kolejny dowód na to, że Polaków wszędzie pełno. Ela zostaje naszą "prywatną" stewardessą, wyposażając nas w gadżety typu karty, czekoladki i ekstra szampana. Odpłacam się najnowszym numerem "Zwierciadła" ;) Chyba jest zadowolona. Opowada nam jak wygląda jej praca i życie w Dubaju, bo mieszka tam od 6, 5 roku. Podobno na 18 tys. członków załogi Emirates, 400 osób to Polacy.
Sajgon wita nas 30stopniowym upałem. Parno tu jak cholera. Ponieważ padamy na twarze, dlugo się nie targujemy z taksówkarzem i za 17 $ jedziemy do dzielnicy backpackerskiej na ul. Bui Vien. W tym miejscu podziękowania dla Zuzanny ;) za pomoc w skierowaniu w odpowiednie miejsce!
Facet, który nas wiezie, rozpoczyna od poczęstunku w postaci ciasta. Od nas dostaje ekstra 2pln, bo zbiera podobno monety. Niech ma! Jest niezwykle przyjazny, choć ciężko mi z nim rozmawiać biorąc pod uwagę, że przez całą drogę serce wali mi jak szalone na widok ilości skuterów wokół naszego auta. W dodatku bardzo często widzę, jak między dwójką przytulonych do siebie osób na siedzeniu jest jeszcze malutkie dziecko. Włosy mi dęba stają!
Wysiadamy z taxi i słyszymy jeden wielki hałas. Ludzi mnóstwo, skuterow mnóstwo, muzyka na cały regulator z każdego baru (a mijamy ich sporo). Kosmos jakiś! Z drugiej strony-w końcu to SAJGON.
Znajdujemy hotel-niecałe 15 $ za nocleg za naszą dwójkę. Wiemy, ze można znaleźć taniej, ale wyjątkowo sobie odpuszczamy. Zbyt zmęczeni jesteśmy. Pokój jest klimatyzowany, z wi-fi, toaletą i balkonem. Całkiem całkiem.
Idziemy jeszcze coś zjeść. Marcin zamawia słynną zupę Pho, a ja sajgonki z warzywami. Nie jest to kuchnia europejska, zdecydowanie, ale przynajmniej poćwiczyć można jedzenie pałeczkami :)
Do pokoju wracamy ok. 23. Trzeba zebrać siły na jutrzejszy maraton po mieście.