Wstajemy o 7:00 i udajemy się na dworzec kolejowy. Doświadczamy kontroli biletów, ale na szczęście tickety są w naszych kieszeniach. Idziemy do kasy, kupujemy dwa bilety do Mangalii (6,80RON/os). Dostajemy bilety na pociąg o 7:52, mimo, że jest już 8:10, ale to drobny szczegół :) Pani w kasie mówi, że mamy biec na czwarty peron i tam rzeczywiście stoi pociąg do Mangalii. Oddycham z ulgą, kiedy widzę pociąg taki jak intercity do Warszawy, natomiast Marcin jest oczywiście zawiedziony faktem, że nie jedzie starym, zdezelowanym składem, gdzie można otworzyć okna i zastanawiać się, czy aby na pewno dojedzie do celu.... Podróż trwa ok. 1,5h. Mijamy stacje kolejowe w miejscowościach- planetach. Za komuny wymyślili, że zrobią sobie nad morzem cały układ słoneczny i nazwali miejscowości Jupiter, Neptun, Jowisz, Wenus. Tyle tylko, że te miejscowości nie mają racji bytu przy Mamaii. Tzn. są to miejsca odpoczynku dla miejscowych, "normalnych" ludzi, bez nadmiaru kasy w portfelach. O 10 wychodzimy z pociągu i rzucają się na nas z kwaterami, taksówkami itd. Tymczasem wystarczy z dworca udać się na lewo i zaraz dochodzi się do przystanku autobusowego NORDIANA skąd odchodzą co 30 minut autobusy do Vama Vechi. My też tam jedziemy, żeby przekroczyć granice z Bułgarią. Bilet kosztuje 4,5 RON/os.
Wysiadamy na przystanku i stamtąd do granicy jest jakieś 15 minut pieszo. Żadne auto się nie zatrzymuje, większość zapakowana na maxa. Przechodzimy granicę pieszo i próbujemy znów łapać stopa, z podobnym skutkiem jak wcześniej. Widzimy niedaleko parę, która też próbuje złapać kogoś, ale nic z tego. W końcu podchodzą do nas (oczywiście to nasi rodacy) i proponują współpracę: jest koleś, który może nas dowieźć do miejscowości Szabła za 5 BGL/os (kurs:1BGL=2zł). Ale musimy jechać wszyscy, żeby mu się opłacało. Ok, decydujemy się na taki układ i facet zawozi nad na przystanek skąd odchodzą busy do Warny (godz.12:30,cena: 8BLG/os). W busie poznajemy Bułgara, który słysząc, że jesteśmy z Polski, wylewnie wita się z nami krzycząc "cześć kurwa". Prawie jak w domu... ;) Okazuje się, że jeździł po Polsce, zna nawet nieźle nasz język, teraz pracuje w Niemczech. Lubi polskie dziewczyny i takie tam ble ble ble. Wysiadamy w Warnie i rozdzielamy się z poznaną parką, teraz każdy uderza w swoją stronę. Idziemy do kasy obczaić transport na jutro, a zaraz obok znajduje się biuro kwaterunkowe, gdzie oferują noclegi od prywatnych ludzi. Organizujemy sobie nocleg za 45BLG i idziemy na kwaterę. Standard nas rozwala.. Nowo wybudowany apartamentowiec, pokoje z klimatyzacją, łazienka lepsza niż w niejednym polskim domu. Super, naprawdę. Wszystko pachnące i czyste. Zdejmujemy plecaki i ciśniemy do centrum, a przede wszystkim: zjeść coś!!!
Na szczęście w biurze kwaterunkowym dostajemy mapę Warny z dokładnymi ulicami, więc wiemy w którym kierunku się udać. Po drodze zahaczamy o jakiś fast food, który nazywa się "job", kosztuje zaledwie 2BLG, a wygląda jak mieszanina kebaba z frytkami w bułce. Dobre i bardzo sycące. Teraz możemy zwiedzać! Idziemy wzdłuż głównego deptaku, jak przystało na turystów. Nic tylko kawiarnie, hotele, sklepy, kramy z pamiątkami. Dochodzimy do morza, moczymy nogi i wchodzimy do parku nadmorskiego. Bardzo ładne miejsce, z ogromną liczbą ludzi. Nie sposób obejść wszystko tutaj, raczej idziemy w jednym kierunku-do dworca kolejowego. Pani w kasie na dworcu autobusowym zaproponowała nam bilet do Ruse za 16 BLG, więc idziemy sprawdzić, czy da się to zrobić taniej. Jak się okazuje-da się :) Bilet kolejowy jest po 12,80, a godzina odjazdu też przyjemniejsza, bo 9:55. Nie trzeba będzie się gonić na autobus o 7:30, a to oznacza więcej snu. Wracamy do pokoju obkupieni w jedzenie i pamiątki ;)