Wstajemy o 7:30. Coś tam siostra Lena wczoraj wspominała o porannej Mszy, ale nie mamy na to już czasu. Śniadanie, pakowanie, toaleta. Dobra wiadomość to taka, że ubyło nam trochę jedzenia. Właściwie to dla mnie dobra wiadomość, bo to ja dźwigam plecak z jedzeniem- Marcinowi to wisi… Jeszcze tylko trzeba się rozliczyć. Wczoraj coś tam siostra wspominała o datku „co łaska, ale zazwyczaj około 50 hr”. Nie wiemy, czy to od osoby czy za dwoje, więc postanawiamy wybrnąć z sytuacji dając 100 hr- w najgorszym wypadku będzie, że daliśmy minimum, a w najlepszym, że mamy gest :) Udajemy się na przystanek marszrutek. Pod magiczną nazwą „przystanek” rozumiemy jakieś dogodne miejsce na chodniku, z którego będziemy mogli machać na nadjeżdżający wehikuł. W drodze towarzyszy nam babuszka ze złotymi zębami i wiadrem ziemniaków- mówi, że jedzie sprzedawać je na targ. Bus do Czerniowców jest o 10:35 (23hr/os) i jedzie około 2h. Z Czerniowców autobus do Bielc mamy o 14:10 (140hr/os), więc pozostały czas poświęcamy na odwiedziny pobliskiego baru i kawę. Bar wygląda w środku jak typowa polska mordownia, ale Marcin jest nieugięty- dalej nie idziemy. Warto było, bo kawa pyszna- zwracam honor.Autobus do Bielc nie pachnie nowością, ale już zdążyliśmy się przekonać, że w tej części świata nie ma się co spodziewać nowych autokarów. W drodze do granicy zauważamy nieco dziwne zachowanie kierowców, którzy usilnie odradzają siadanie z tyłu. Początkowo nie czaimy bazy, dopiero przed granicą, kiedy zatrzymujemy się i słychać było jak kierowcy (było ich dwóch) coś tam upychają. Cwaniaki :) Kontrola paszportowa. Widzimy zadowolenie ukraińskiego celnika na widok naszych paszportów. UE zawsze oznacza zastrzyk gotówki- on o tym wie i my też o tym wiemy… niestety.. Zabrał wszystkie paszporty, po czym nagle wpada do busa jeden z kierowców (drugi poci się na boku przy rozmowie z innym celnikiem) i mówi „Marcin Paweł” (zawsze używają drugiego imienia jak nazwiska). Już wiemy, że to o nas chodzi. Wywołany wstaje i idzie do budki celnika. Po kilkunastu minutach zaczynam się martwić. Myślałam, że danie łapówki to krótka piłka, tymczasem jego nie ma i nie ma. Tymczasem drugi kierowca już się dogadał z celnikiem, wpuszcza go do pojazdu na kontrolę, a ten….. ostentacyjnie przechodzi na sam koniec z głową podniesioną do góry, że to niby nie widzi kontrabandy. Ciekawy widok. Oczywiście już wiemy, po co była zbiórka pieniędzy przed granicą wśród handlarek jadących do Mołdawii. Ach, ta Ukraina!W końcu wraca Marcin. Przekroczenie granicy kosztowało nas 10 euro. Do czego się doczepili? Może się to komuś przydać: przy wjeździe na Ukrainę trzeba wypełnić karteczki- swoje dane i czas przebywania w kraju. Jedną część zostawia się u celnika, a drugą zabiera się ze sobą, żeby pokazać na następnej granicy. Ponieważ powiedzieliśmy, że naszym celem jest Mołdawia, celnik na granicy w Medyce wbił nam pieczątkę TRANZIT, a zgodnie z zasadami na tranzyt jest 3 dni. Według nas wszystko było ok.- wjechaliśmy 24 kwietnia. Policzyliśmy sobie 3 doby, a dziś jest 27. Tymczasem tutaj celnik oświecił nas, że właśnie jest czwarty dzień. Oczywiście musiał znaleźć sobie jakiś powód. Pojawiła się opcja mandatu w wysokości 380hr, ale wiadomo było o co chodzi. Szopka musiała zostać odstawiona po to, by Marcin sam zaproponował kasę. Ustalili 10 euro. Marcin patrzy w portfel, a tam najniższy nominał to 20 euro. Co za wtopa! Delikatnie mówi o tym celnikowi, a ten wyraźnie zniesmaczony faktem, że nie krzyknął większej opłaty, postanawia „uczciwie” wydać nam… 10 $. Prawie to samo…Mołdawianie nie robią żadnego problemu przy kontroli.