W Przemyślu jesteśmy o 12:40. Oczywiście nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i o tym przekonaliśmy się już tutaj. Plan A przygotowany przez Marcina zakładał przedostanie się do Lwowa busem, ale pani w okienku z żalem oznajmiła, iż autobus w ogóle nie przyjechał z Ukrainy, bo było za mało ludzi do przewiezienia. A my narzekamy na KZK GOP... Następny dopiero za dwie godziny (o 15:30), tak więc zaczynamy realizację planu B- czyli jazda na raty: busik z Przemyśla do granicy i busik z granicy do Lwowa. Autobus jadący na granicę ma numer 09 i kosztuje 2zł/os. W cenie 20-minutowego przejazdu tłok i smród- zupełnie gratis. Potem już tylko kolejka do odprawy- niedługa, same starsze panie z obowiązkowym pierwszeństwem przed wszystkimi. Idziemy na busik. Nagle słyszymy wołanie "Lwów?! Lwów?!". "Tak, Lwów...". Trochę negocjacji (25hr/os) i jedziemy z Igorem, naszym nowym ukraińskim kolegą, do celu. Igor okazuje się miłym, rozgadanym facetem, który większość rozumie po polsku i całkiem nieźle w naszym języku mówi. Jako hadlowiec jeździł swego czasu do Polski po telewizory typu plazma i sprzedawał je na Ukrainie. Teraz, kiedy już nie jest to taki łatwy chleb, został budowlańcem, ma trójkę dzieci i żonę młodszą o 20 lat (czyżbym zobaczyła błysk w oku Marcina?!). Akurat tak się złożyło, że żony nie było na noc, bo gdzieś wyjechała (jakieś wykopki?!), więc Igor zaproponował nam nocleg. Umówiliśmy się na 120hr za nas dwoje, a mieszkanie okazało się naprawdę super: to, że uraczyliśmy się gorącą wodą to jedno, ale mieliśmy do dyspozycji również hydromasaże, przytulny pokój, kuchnię i własne klucze, jakbyśmy chcieli wrócić późno wieczorem. Cud miód!
Pierwszy obiad na obczyźnie? Hot dog (6hr) i hamburger (7hr). Wstyd! Za to caffe latte (12hr) na świeżym powietrzu na rynku zaraz po lodach i piwie dodała nam powera na cały wieczór. Obeszliśmy rynek i skierowaliśmy się na dworzec, żeby móc kupić bilety do Czerniowców na następny dzień. Do dworca dojeżdża tramwaj nr 1, bilet w cenie 1hr kupowany u motorniczego za pomocą kubełka przy wejściu do jego kabiny. Zmyślnie. Doczytujemy się, że brak biletu to kara 20hr- czyli tyle, co bilet w dwie strony z Rudy do Katowic. No cóż...
Pociąg do Czerniowców odjeżdża następnego dnia o 21:36. Niestety, nie ma już miejsc na dole, więc pozostaje nam wziąć dwa górne łóżka i liczyć na komunikatywnych towarzyszy podróży z dolnego pokładu. Koszt biletu: 52,50hr/os.W drodze powrotnej z dworca postanowiliśmy zobaczyć to wszystko, co polecał przewodnik (Bezdroża) w okolicach ulicy Bandery i tym samym doprowadziliśmy się do stanu, w którym nogi odmówiły posłuszeństwa. Dowlekliśmy się do centrum w nadziei na spotkanie babuszki z hot dogami, ale się mocno przeliczyliśmy. Zaraz obok opery przy Prospekcie Swobody, gdzie atmosfera jest naprawdę oszałamiająca, znajduje się McDonald's. Niczym amerykańskie dzieci wpadamy tam z językami po sam pas, żeby wszamać jakiś fast food. Ceny jak w Polsce. Cheesburger 5,50hr, McChicken 14,50hr, cola 6,5hr. Najedzeni i zadowoleni postanawiamy wrócić do Igora. Na ulicach mnóstwo kibiców- trafiliśmy na dzień, w którym Karpaty Lwów wygrały mecz z Dynamo Kijów. Szał na ulicach, ale bez żadnych problemów dla turystów.
Dojeżdżamy do domu. W domu nikogo nie zastajemy, ale po kilkunastu minutach wraca pan domu z synem, chwila rozmowy, kąpiel, herbata i nynu. Jutro kolejny dzień....