Schodzimy na śniadanie o 7:30. W recepcji ciemno jak w... Widzimy śpiącego na rozkładanym łóżku recepcjonistę. Dowiadujemy się, że za chwilę przyjdzie jakaś kobieta, która zrobi nam śniadanie i rzeczywiście tak się dzieje. Dostajemy jajka sadzone z ciepłą bagietką i kawę. Po chwili zjawia się nasz bus, który ma nas zawieźć do Ha Long Bay. Jedziemy około 4h. Wszystko jest niby zorganizowane, ale mamy poczucie, że panuje bałagan. Nasi przewodnicy biegają w tą i z powrotem, a my stoimy i czekamy aż wreszcie ktoś nam powie, gdzie mamy iść. W końcu ruszamy. Wszystkie łodzie wyglądają tak samo, nie ma różnicy absolutnie, więc domyślamy się, że niezależnie od opcji, którą się wybrało, finalnie i tak lądują wszyscy w tym samym miejscu :)
Podróż zaczynamy od lunchu. Poznajemy Pawła, dziennikarza w Polski, który jest tutaj w połowie służbowo. Pierwszym punktem jest podobno największa jaskinia na zatoce. Zrobiona typowo pod turystę, pięknie oświetlona i dość zatłoczona. Przechodzimy przez kilka punktów widokowych i wracamy na łódź. Stamtąd płyniemy do wioski rybackiej, ale generalnie nikt nie skupia się na owej wiosce, tylko wszyscy wskakują do kajaków. Dla mnie był to pierwszy raz i przyznam szczerze, że wcale nie czekam na kolejny. Stresu co nie miara. Zresztą, miałam naoczny przykład tego, co może się stać, bo jeden kajak przewrócił się na środku. Do tego swoje dołożył fakt, że w nasz kajak uderzyła duża łódź i generalnie jej "kapitan" miał z tego niezły ubaw, a my mogliśmy się znaleźć pod wodą (razem z całym naszym sprzętem fotograficznym). Dla mnie nic przyjemnego. Po przepłynięciu niewielkiego odcinka łódź zatrzymała się blisko wyspy Cat Ba i tam większość pasażerów wskoczyła do wody, wśród nich oczywiście Marcin. Ja zostałam na pokładzie i robiłam zdjęcia. Jakoś niespecjalnie chciało mi się moczyć :) Czekam na Hoi An.
Wieczór upłynął spokojnie, przy piwie i Soplicy pigwowej, którą wyczarował Paweł :)
Jeśli chodzi o wrażenia odnośnie samej zatoki to rzeczywiście nie można jej odebrać tego, że jest przepiękna. Noc na łodzi stwarza dodatkowy klimat- zachód i wschód słońca, nastrojowa muzyka. Można się zrelaksować. Do tego jedzenie naprawdę pyszne i w sporych ilościach. Całość wypełniali naprawdę fajni ludzie. Pytanie: ile warta jest ta wyprawa? Pawłowi udało się znaleźć bilet za 40 $. Słyszeliśmy, że niektórzy płacili ponad 60 $. Nie wiem, czy jest to moment, żeby to przeliczać na pieniądze. Wrażenie zostaje naprawdę super, choć jeśli ktoś liczy na zupełnie dziki teren, to się rozczaruje.