Pobudka o 6:15. Dziś przeprawiamy się przez granicę wietnamsko-kambodżańską. Wymyśliliśmy sobie, że zrobimy to drogą wodną, dlatego już wczoraj pochytaliśmy łódź. Pod hotel podjeżdża rikszarz. Trochę nas dziwi, że chce zabrać nas dwoje i nasze wielkie plecaki na jednoosobową rikszę, ale udowadnia nam, że nie ma rzeczy niemożliwych, a do rikszy mogłyby wejść nawet cztery osoby. Dostaje tip 1 $.
Łódź jest około 20 osobowa. W każdym hostelu można sobie ją zamówić. Jest tylko kwestia tego, czy chcemy slow boat za 15 $ czy fast boat za 25 $. My wybieramy drugą opcję. Wszyscy twierdzą, że przeprawa potrwa 5h (co zgadza się z informacjami z Lonely Planet). Już na początku podróży dostajemy kartki do wypełnienia, które są niezbędne do otrzymania wizy kambodżańskiej. Przewodnik twierdzi, że musimy mu zapłacić 24 $ za osobę. 20$ za wizę i 4 $ łapówki. Nie wierzymy w to i Marcin odważnie stwierdza, że sam się o tym przekona. Przewodnik bierze od wszystkich paszporty i załatwia formalności na granicy wietnamskiej, ale zaraz potem tylko nam oddaje dokumenty i przy kolejnej kontroli musimy radzić sobie sami (inni pasażerowie zapłacili). Przyznam szczerze, że nie jest mi do śmiechu. Nie wiem czego spodziewać sie po tych ludziach. Gdy po około pół godzinie wołają nas do siebie, okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Kasują nas 22 $ od osoby (a więc 2 $ były łapówką dla przewodnika). Dodatkowo strażnik proponuje mi, żebym została dłużej w Kambodży.... z nim ;)
Inny strażnik, gdy widzi paszport Marcina pyta, czy w Polsce zimno. Są naprawdę bardzo mili. Dobry nastrój psuje jedynie czas podróży, bo wydłuża się do 7h.
Phnom Penh urzeka nas od razu. Wszędzie tuk tuki, piękne widoki. Fakt, że to stolica i trzeba mieć to na uwadze, ale czytając książkę o reżimie Pol Pota spodziewałam sie chyba rozoranej wsi. Od razu dopada nas kierowca tuk tuka proponując podwózkę do hotelu za 8 $ w dzielnicy backpackerskiej. Chce za to 2 $. Jest taki upał, że się nawet nie zastanawiamy. Przejażdżka super! Wiatr we włosach i te sprawy ;) W hotelu rzeczywiście są pokoje za 8 $, ale bez klimatyzacji, więc ustalamy cenę 10 $ za pokój, w którym się na pewno nie udusimy. Jest ok.
Idziemy na miasto. Tak gorąco to chyba jeszcze nie było. Chcemy zwiedzić Pałac Królewski i Srebrną Pagodę, ale nie możemy wejść, bo nie jesteśmy odpowiednio ubrani. To nic, jutro mamy cały dzień. Postanawiamy jechać na Pola Śmierci. Negocjujemy cenę z naganiaczem tuk-tuka. Startujemy od 15 $, zostajemy przy 10 $. Niezła negocjacja moim zdaniem, biorąc pod uwagę, że jedziemy ok. 40 minut w jedną stronę. Nasz kierowca do swojego skuterka tankuje 1l benzyny i dolewa 3l wody, a podczas całej naszej podróży jeszcze dwukrotnie dolewa samej wody. Kosmos jakiś! Ale ważne, że jedziemy dalej.
Za wejście na teren, na którym Czerwoni Khmerowie urządzili masakrę, płacimy po 6 $, dostajemy przewodniki w postaci słuchawek i idziemy w odpowiednim kierunku.
Wszędzie widnieją tabliczki, żeby zachować ciszę, ale to niepotrzebne. Gdy słucha się tej historii to nawet oddychać sie nie chce... Taki kambodżański Oświęcim tylko sprzed 40 lat. Wracamy do miasta, dajemy ekstra 1 $ naszemu kierowcy (to była naprawdę długa droga) i idziemy wreszcie zjeść nasz pierwszy dzisiaj posiłek. Trafiamy do świetnego lokalu, na ścianach są kartki z wypisanymi pozdrowieniami i opiniami gości z różnych krajów. Szef jest przesympatyczny, obsługa świetna, ceny przystępne (wszystkie ceny w Kambodży są podane w $ i w takiej walucie można spokojnie za wszystko płacić. Obiad z deserem i dzbankiem piwa wychodzi nas 12 $). Zamawiamy m.in. kambodżańską zupę, która jest dużo lepsza od zupy Pho moim zdaniem. Za chwilę idziemy do naszego hotelu, wypijemy jakieś piwo na dole w knajpie i pójdziemy spać. Jutro możemy spać do woli :)
I