Wstaliśmy o 7:00, bo nie chcieliśmy zrobić nikomu przykrości, a obowiązywało zaproszenie na poranną Mszę. Siostra Dorota przygotowała nam pyszną jajecznicę i kawę po włosku. Ciągle nie mogliśmy się nagadać. Cyknęliśmy kilka fotek i udaliśmy się do kościoła- zawiozła nas siostra Dorota swoim zielonym peugeocikiem. Kościół w środku okazał się cudny. Ascetyczny, ale bardzo piękny. Msza odbywała się w dwóch językach- polskim i mołdawskim. Było kilka osób. Podobno od początku ten kościół był budowany przez ks. Jacka, to dzięki jego działaniom powstała w tym miejscu katolicka parafia- pomimo protestów mieszkańców. Po Mszy przyszedł po nas ks. Darek i zabrał na plebanię. Okazało się, że tu czeka na nas kolejne śniadanie. Polecam bardzo popularny w Mołdawii biały ser- niebo w gębie! Napchaliśmy nasze brzuchy do granic możliwości i poszliśmy na miasto z ks. Darkiem i ks. Krzyśkiem. Ksiądz proboszcz tego dnia wracał do swojego rodzinnego domu na urlop (do Przemyśla), więc pożegnaliśmy się bardzo serdecznie. W Balti nie ma specjalnie co oglądać. Na pewno warto udać się na bazar- to naprawdę ciekawy widok. Ogromna hala, podzielona na „produktowe sektory”- mięso, sery, nawet część zoologiczna się znalazła, choć nie przypadła nam do gustu z uwagi na niezbyt humanitarne przechowywanie zwierząt. Ks. Darek zaprowadził nas do Domu Polskiego. Poznaliśmy tam Stanisława- nauczyciela języka polskiego. Powiedział nam, że ma około setki uczniów w bardzo różnym wieku. Dostaliśmy kilka egzemplarzy „Jutrzenki”- polskiego pisma wydawanego w Mołdawii. Chwila rozmowy, wpis do księgi kondolencyjnej (jesteśmy w Balti niedługo po katastrofie pod Smoleńskiem i przy wejściu znajduje się zdjęcie Macieja Płażyńskiego wraz z księgą). Czas żegnać Bielce. Dziękujemy wszystkim za pomoc i gościnę i pakujemy się do autka ks. Krzyśka. Celem jest Kiszyniów, ale nie odmawiamy sobie zajrzenia do Orheul Vechi- kompleksu zabytkowych średniowiecznych klasztorów, monastyrów wykutych w skałach. Wstęp: 15 lei/os (1 euro=16,66 lei). W środku czuwa mnich, u którego można kupić różne pamiątki. Nic się nie odzywa. Tylko patrzy. Są tam cele mnichów- robią wrażenie. Ks. Krzysiek mówi, że ten mnich- pustelnik ciągle jeszcze najprawdopodobniej tam mieszka. Poniżej znajduje się wioska, w której można zwiedzić klasyczną chatkę mołdawską wraz z piwniczką na wina. Jedziemy jeszcze kawałek dalej, widzimy po prawej ruiny łaźni i wykopane w skałach wnęki- podobno brano stamtąd materiał do budowy, tzw. muszlowiec- wygląda, jakby miliony muszli przeistoczyło się w kamień. Stamtąd do Kiszyniowa jest już tylko około 30km.